Tam gdzie Allach i smoki żyją razem

Co robiłyśmy przez ostatnie dwa tygodnie? Ni z gruszki, ni z pietruszki przejechałyśmy 1000 km rowerami, wjechałyśmy na wysokość 3840 m. n.p.m (same się zdziwiłyśmy, gdy zobaczyłyśmy znak informacyjny na drodze), mokłyśmy w deszczu, spałyśmy u tybetańskich pasterzy, dotarłyśmy do Chengdu.

Ale od początku…
Plan był taki żeby z Hotan dostać się do Lanzhou w prowincji Gansu przez Golmud. W linii prostej to ok. 2500 km przez pustynie. Gosi kolano wróciło do naturalnego kształtu, wiec postanowiłyśmy przyspieszyć jej rehabilitacje i w miarę możliwości jeździć, a resztę pokonywać na stopa. Po kilku dniach umęczone dojechałyśmy do Minfenge i tam poddałyśmy się. Powodów było kilka: nieznośny upal (w końcu to pustynia), nieznośne powietrze na przemian pustynne i suche, w miastach zanieczyszczone przez tamtejsze fabryki, w oazach wilgotne i duszne, nieznośne komary i w końcu tak samo uciążliwe prawo chińskie.

Niestety, okazało się, ze pomimo szczerych chęci chińskich kierowców, nie mogą nas zabierać. Liczba pasażerów nie może być inna niż wpisana w dokumentach a liczne posty kontrolne na drogach skwapliwie sprawdzały, czy stan się zgadza. Tylko Ujgurzy jak zwykle dodawali nam otuchy swoimi uśmiechami, pozdrowieniami, arbuzami i wodą. I jeszcze tylko odwiedziłyśmy zakład produkcji dywanów i zmęczone tym wszystkim, w nocy, na jednym z policyjnych postów złapałyśmy autobus do stolicy prowincji – Urumczi.

Plany się zmieniły. Nie chciałyśmy zostawać w mieście, więc po szybkiej burzy mózgów.
Postanowiłyśmy, że tym razem bez komplikowania życia po prostu pojedziemy pociągiem do Lanzhou. Trzeba było tylko kupić bilety i wsiąść do pociągu. No dobrze. Znalazłyśmy dworzec, dostałyśmy się do środka, ustawiłyśmy w kolejce i po pół godzinie dostałyśmy do okienka.
Praktyka naszych ostatnich dni pokazała, ze rysując obrazki i gestykulując dostaniemy to, co chcemy albo to co prawie byśmy chciały dostać. Po kilku minutach naszej gimnastyki ciała Pani grzecznie odpowiedziała nam po angielsku, ze dworzec jest dalej a my zmieszane szybko wyszłyśmy. Chińczycy zaczynają mówić po angielsku- i to coraz częściej- efekt rozwoju gospodarczego. Ale do tego jeszcze wrócimy. W każdym razie skruszone przeniosłyśmy się do innego budynku i znowu odstałyśmy swoje w kolejce po bilet. Po następnej godzinie okazało się, ze stałyśmy w okienku do nadawania paczek! W końcu ktoś wytłumaczył nam gdzie dokładnie kupuje się bilety i już tylko po następnej godzinie i kilku dobrych herbatach nabyłyśmy bilet na 24-godzinna podróż do Lanzhou. Upewnione, że możemy zabrać ze sobą rowery przeniosłyśmy się na peron. I wszystko miało dobrze się skończyć, gdy pociąg przyjechał na peron, gdy nagle w ostatniej chwili okazało się ze nie możemy zabrać rowerów!No tego już za wiele. Nauczyłyśmy się jednak komunikować z chińska nacja nie tylko mowa ciała ale także uporem. Wiec stałyśmy i uparcie powtarzałyśmy, ze musimy jechać właśnie tym pociągiem i nasz dobytek tez. Jak zawsze powstało zamieszanie a ze pociąg musiał ruszyć o danej godzinie, w końcu także uparta- Pani prowadnik- za nasza i paru innych osób prośba wpuściła nas do pociągu. Uff! Pojechałyśmy do Lanzhou.

Potem krotki odpoczynek, szybka przesiadka już na nasze rowery i wyjazd na drogę nr 213 w kierunku Chengdu…

I następne 1000 km pedałowania…

CSC_4057_1 DSC_3539-1 CSC_4056-1

Reklama

Jedna uwaga do wpisu “Tam gdzie Allach i smoki żyją razem

Skomentuj

Wprowadź swoje dane lub kliknij jedną z tych ikon, aby się zalogować:

Logo WordPress.com

Komentujesz korzystając z konta WordPress.com. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie na Facebooku

Komentujesz korzystając z konta Facebook. Wyloguj /  Zmień )

Połączenie z %s