Z Duszanbe to tylko rzut beretem, ale nie miałyśmy ochoty jechać dalej. Urzekło nas to miasto na tyle, że spędziłyśmy w nim więcej czasu, niż zamierzałyśmy. Tak na marginesie i z premedytacja :), gdyby ktoś był przypadkiem na ulicy Rudaki (pewnie tam każdy będzie, bo to centrum), w okolicach numeru 38, niech zajrzy do irańskiej knajpki, która się tam mieści. Miejsce niesamowite, jedzenie pyszne, a Pan właściciel opowie niejedna historie ze swojego życia i życia miasta.
Zatrzymałyśmy się starym zwyczajem przy ważniejszym punkcie w wiosce. Tym razem był to punkt medyczny. I takim to sposobem znalazłyśmy się u najmilszej rodziny na świecie. Mama (nie pytajcie o imiona domowników, było ich tak dużo, że już następnego dnia miałyśmy problem z przyporządkowaniem dziecka do odpowiedniej dziewczyny oraz żony do męża) jest sanitariuszką w wiosce, jedna jej córka też. Druga kończy medycynę. Trzecia mieszka w Duszanbe. Najstarszy syn wrócił po 8 latach z Rosji, drugi jeszcze tam jest. Zwykła niezwykła rodzina. Dlaczego? Bo pierwszy raz poczułyśmy się jak w domu, a nie jak goście. Było zabawnie, gwarnie, trochę jak w święta w domu. Dostałyśmy lekcję tańca uzbeckiego, a dwie najmłodsze dziewczyny stwierdziły, że pojadą z nami. A to nowość! Tylko raz, w Uzbekistanie, gdzieś tam w przydrożnej kawiarni, młoda dziewczyna zerkała ukradkiem na nasze rowery a potem przez jej mamę-ciocię-któż to wie- przekazała, że chce z nami w daleki świat. Szybko jednak wróciła do swoich obowiązków. Te dziewczyny spod Duszanbe można by nazwać nieśmiało zbuntowanymi. Miały 18 i 24 lata, nadal chciały się uczyć, o mężach nie myślą wcale. Mimo szczerych chęci, nie mogłyśmy zabrać dziewczyn, no bo jak? One zresztą też raczej nie mogłyby tak zwyczajnie wyjechać. Oprócz ograniczeń wizowych i językowych, dziewczyny po takich wakacjach zagranicznych straciłyby pozycję i możliwość znalezienia męża, czyli tego co najważniejsze wciąż tutaj. Nawet wykształceni i postępowi ludzie uważają, ze po wyjeździe do innego, zachodniego kraju, kobiety schodzą na złą drogę. Skąd to przekonanie? Jednym z głównych przekaźników informacji jest tutaj telewizja. Z własnej krajowej niewiele można się dowiedzieć, bo przecież cenzura. Z zagranicznej dostępne są kanały muzyczne, a tam, jakby nie było, lekkie i
przyjemne teledyski z dziewuszkami na szyjach raperów ( piszę, co widać i słychać ;)). Więc co ma sobie pomyśleć taki chłopak i rodzina, którzy nigdy nie byli zagranicą i do których zagranica przyszła w takiej postaci?
Na nas tez to się odbija w większych miastach. Mężczyźni gwiżdżą na nas i zaczepiają swoim „baby”, bo myślą, że to normalne. Denerwuje nas to permanentnie, ale cóż zrobić? Do swoich, tutejszych dziewczyn tak się nie zwracają, bo nie pozwolą im na to rodzice i otoczenie. Czyli kobiety, które nie mają za bardzo praw tutaj są jednocześnie bardziej szanowane niż te, które są równe mężczyznom… Ciekawe…
Ta sama telewizja powiedziała naszym gospodarzom, że jeden z dwóch tuneli działa, wiec rankiem ruszyłyśmy nowa droga w kierunku Kulob. Do słynnej pamirskiej N41 wrócimy w Qalaikhum. Tymczasem zaliczyłyśmy pierwsze przełęcze i upały takie, ze chciałyśmy zostać tutaj do zimy 🙂
I jeszcze wracając do nowej drogi, to trzeba przyznać, że Tadżykistan w porównaniu do Uzbekistanu, to tygrys Azji środkowej. Budują nowe drogi, tunele, tamy wodne dla regulacji wody. Według informacji od naszych hostów 😉 70 procent wody w Uzbekistanie, to woda od tadżyckiego sąsiada. A że jedni z drugimi się nie lubią, co słyszałyśmy wielokrotnie, to Tadżycy po zakończeniu prac zamkną dopływ wody tym drugim. My mamy politykę gazową, a oni wodną. Pytanie retoryczne, bez czego można żyć dłużej?
I tylko jeden Pan, przy granicy uzbecko-tadżyckiej, powiedział, że Allach nie zwraca uwagi na kraj pochodzenia. To był mądry Pan.
