Allach i smoki, część druga

Skoro już przeżyłyśmy śniegi w czerwcu, burze piaskowe na pustyni, wypadki na drogach to jedyne, czego jeszcze się bałyśmy to braku pogody, czyli deszczu. Tak wiec jak tylko wyjechałyśmy z miasta zaczęło padać. „Przelotne” pomyślałyśmy wspinając się do pierwszego tunelu, potem na następną górę, do następnego miasta, taplając się w błocie. I tak przez 4 dni. Sami Chińczycy się nam dziwili, ze jeździmy w taka pogodę. Nam tylko od rana ciężko było się zebrać do drogi, gdy mżyło, padało, siąpiło. Potem było już wszystko jedno. Przejeżdżając przez kolejne przełęcze, nie tylko krajobrazy, ale tez sami ludzie zmieniali się jak w kalejdoskopie. Zauważyłyśmy, ze Allach mieszka wśród ludzi, w wioskach ma swoje meczety. Tam mieszkają też muzułmanie. Smoki natomiast w górach, we mgle. W oddali mogłyśmy zauważyć na wzgórzach stupy buddyjskie. Teraz jednak postanowiły zaprzyjaźnić się z nami, bo mgła razem z deszczem zeszła do ludzi, do Tybetańczyków. Gdy w końcu wyszło słońce, stwierdziłyśmy, ze Gansu jest naprawdę ładne. Słońce wychodziło na szczęście przez następne 5 dni, wiec pedałowałyśmy pod górkę trochę zdziwione, ze nie ma zjazdów. A jak wiadomo, zjazdy są zawsze najlepsze! Nagroda było wjechanie 9-go dnia na chińska przełęcz na wysokości 3840 m.n.p.m. A może nam się tylko wydawało, albo chiński tłumacz się pomylił- nieważne! My byłyśmy zadowolone.

Trzeba przyznać, ze podczas naszej podroży w Chinach tłumacz często się mylił, albo może nie tyle mylił ile dosłownie tłumaczył :). Chińczycy zaczynają mówić po angielsku i w wielu turystycznych miasteczkach nazwy sklepów są także po angielsku. To samo dotyczy ważniejszych informacji na dworach, miejscach publicznych, restauracjach. I chwała im za to, bo biały człowiek by zginał w tym zgiełku w mig. Muszą tylko podszkolić swój Chinglish na bardziej English, żeby np. łaźnia miejska, w której brałyśmy kąpiel nie była „lesbian shower”, bo mężczyźni raczej do niej nie pójdą.

My także miałyśmy możliwość dokształcenia się chociażby w kwestiach kulinarnych. Przyjeżdżając przez Gansu powoli żegnałyśmy się z muzułmanami, którzy tak chętnie nas gościli i których polubiłyśmy z całego serca. Zamiast nich pojawili sie na naszej drodze Tybetańczycy. Kobiety w długich spódnicach, przepasane czerwonymi szarfami, w wiktoriańskich kapeluszach. Mężczyźni w długich płaszczach. Wszyscy z przepiękną biżuterią. Poczułyśmy się jak w bajce, innym świecie. Gdy wjechałyśmy do Syczuanu, czekały nas bagna. Bezludne bagna- tak przynajmniej wynikało z mapy. Okazało się, ze żyje tam cale mnóstwo pasterzy tybetańskich. Miałyśmy okazje spać w ich jurtach i wypić parę kubków mlecznej herbaty z masłem (tak, właśnie tej) i spróbować „dzamby” (tak usłyszałyśmy, jeśli ktoś zna poprawna nazwę- uprasza się go o komentarz). Często siedzieliśmy naprzeciw siebie, spoglądając na siebie ukradkiem, obserwując każdy ruch- nie wiedząc do końca, kto jest dla kogo bardziej egzotyczny: my- Europejki na rowerach czy Oni- Tybetańczycy dla nas. Bariera w komunikacji nie pozwala zaspokoić naszej ciekawości na temat ich życia, ale samo spędzanie z nimi czasu wystarczyło. Wystarczyło na pobyt w Chengdu, ale mamy nadzieje, ze w drodze do Kunming jeszcze ich spotkamy.

I jeszcze tylko na koniec krotka informacja, co to jest ta tybetańska „zamba”. Ano my za pierwszym razem tez nie wiedziałyśmy. Pewnego wieczory, w jednej z wiosek urocza rodzina przyniosła nam: proszek w garnku- chyba maka, wrzątek, masło, i coś granulowanego. Wypiłyśmy wrzątek z masłem cierpiąc przy tym okrutnie. Ale odmówić nie można było, bo nie wypada. Po odniesieniu naczyń zauważyłyśmy, ze rodzina cichutko podśmiechuje się z nas. Hmmm…parę dni później, już u innej rodziny, zobaczyłyśmy jak się je naprawdę taka zambe: trzeba uformować odpowiednia kulkę ze składników, która przypomina kształtem chlebek wielkości pieści i pewnie smakuje już o wiele lepiej, ale my już nie odważyłyśmy się tego spróbować. Smacznego!

 CSC_4008-2CSC_4001-1

Reklama

6 uwag do wpisu “Allach i smoki, część druga

  1. Ta „zamba”, to „tsampa”, mąka zrobiona z prażonego ziarna. Bacpackersi przebywający wśród Tybetańczyków często robią z niej coś na kształt owsianki na mleku lub wodzie, dodając owoce, orzechy itp. W tej postaci ma pyszny, lekko orzechowy smak. 🙂

  2. Super Dziewczyny, wspaniała podróż, wspaniała pasja i świetny blog. Na pewno będę tu zaglądać, miło poznawać ludzi z podobnymi pasjami do swoich – zainspirowałyście mnie, choć póki co podróżuję dużo skromniej.

Skomentuj

Wprowadź swoje dane lub kliknij jedną z tych ikon, aby się zalogować:

Logo WordPress.com

Komentujesz korzystając z konta WordPress.com. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie na Facebooku

Komentujesz korzystając z konta Facebook. Wyloguj /  Zmień )

Połączenie z %s