„Pierwsze koty za płoty”, czyli trasa Taszkient-Samarkanda
Po naszych przygodach w stolicy spakowałyśmy sumki i wyruszyłyśmy w stronę słońca, czyli Samarkandy. Oj, ciężki to był początek. Niby płasko i droga dobra, ale jak gorąco! No ale nic, pojechałyśmy… Pierwsze 320 km według Gosi licznika w 40 stopniach i pod wiatr-done! Sukces taki, że nie zgubiłyśmy sie ani razu a ludzie bardziej sie o nas martwią niż my same. Powszechne zainteresowanie wzbudza moja karimata 🙂 oraz nasze latarki:) udajemy także Ukrainki i mówimy po rosyjsku i jest łatwiej! Backpakersi maja ciężki żywot w tym kraju, jeśli nie znają rosyjskiego-Uzbecy są przemili, ale ich ceny rosną proporcjonalnie do położenia geograficznego-im dalej na zachód, tym drożej… Po drodze spałyśmy w przydrożnych kawiarniach i w domach Uzbeków. Dobrze jest! I nawet na razie nie przeszkadza nam fakt, że granica z Tadżykistanem, którą chciałyśmy przekraczać, jest zamknięta. Zajmiemy sie tym później-najpierw Samarkanda i Buchara 🙂
Świetnie dziewczyny, fajnie czytać wasze posty. Trzymam za was kciuki. Pozdrawiam