Pierwsza zasada:Taśma izolacyjna na wszystko

Były już zdjęcia z Rowerowni a teraz krótka historia o tym miejscu i dlaczego tam się znalazłam. A znalazłam się przypadkiem…

„… 3 głębokie wdechy i wchodzę, przecież to tylko rowery. Skoro wszyscy chłopcy to potrafią i każdy może sam go naprawić, to przecież to nie może być skomplikowane”

No i weszłam 🙂 Rzut okiem na ściany i to co w środku. Rowery mniejsze i większe- uff! normalne. Na szafie przy wejściu jakieś medale i puchary, dyplomy- widać, że chłopaki wiedzą, co robią. Idę dalej, chociaż miejsca jest naprawdę mało a na samym końcu jeszcze część warsztatu-serwisu z narzędziami.
DSC_2136
-Dzień dobry! chciałabym kupić rower….- tak naprawdę nie chcę nic kupić, ale od czegoś trzeba zacząć.:)
Rafał- jak się później okazało- ze stoickim spokojem odłożył narzędzia. Jeszcze nie wiedział, co go czeka.
-No dobrze, ale jaki?
-Taki, którym można przejechać Azję…
No to się zdziwił. Ale tylko na chwilkę- w końcu nie jestem jedyną ciekawską, a On już pewnie się przyzwyczaił. Pewnie i tak sobie pójdę zaraz…
Tak, jedziemy przez Azję. Nie, jedziemy same, dziewczyny. Potem mówił i mówił o oponach, ramach i hamulcach, niby po polsku ale jak dla mnie to bardziej po chińsku. Na moje stwierdzenie, ze coś jest brzydkie i mi się nie podoba dostałam szybką ripostę: „no wiesz, samochodem też możecie jechać, będzie wygodniej i szybciej…”. Jeszcze później pojawił się Maks w sportowych ciuszkach. Czyli zawodowiec? No nie, teraz to już po mnie-myślę- wybiją mi z głowy durny pomysł babskiego wyjazdu. Tak się nie stało jednak! Zaproponowali pomoc,wiedzę i kawę, dużo kawy.a! i wykazali dużo cierpliwości… No i wróciłam miesiąc później 😉
Wróciłam razem z wiosną i milionem innych rowerzystów- tych bardziej zawodowych i tych mniej…. Za każdym razem dostawałam kawę i dużo czasu w miłej atmosferze, kiedy mogłam obserwować jak chłopacy uwijają się z rowerami. Przy okazji poznałam ich trochę bliżej. Przez ten cały mały bałagan części przebija u nich spokój i wszechobecny luz połączony z dobrym żartem. Rafał, kiedyś szef kuchni, rzucił wszystko, żeby ze spokojem skręcać rowery. Maks, chodzące ADHD z błyskiem w oku, znalazł chwilę czasu i spadł z Bieszczad do płaskiego jak deska Poznania i chyba nawet On sam nie wie, jak to się stało. Jest jeszcze dziewczyna w składzie, ale Asi nie udało mi się poznać bliżej.
Dowiedziałam się, co to sztyca, widelec, korba, suport i kaseta. Usłyszałam, że rowery tez się odchudza i dobiera odpowiednie komponenty ( z tym już gorzej, czasami naprawdę nie rozumiałam o co im chodzi ;)). Ba! dobiera się nawet kolory! Okazało się, że jestem prawdziwą ignorantką, jeśli chodzi o kolarstwo szosowe i górskie. Maratony MTB, jazda na czas, kryteria- o matko! Godzinami można o tym rozmawiać, to znaczy Oni mogą…
Dętki i opony nauczyłam się sama wymieniać, żeby zaoszczędzić sobie wstydu 😛
Chłopaki natomiast nauczyli mnie podstawowych rzeczy, jak wymiana i regulacja hamulców czy regulowanie przerzutek. Powiedzieli na co zwracać uwagę podczas jazdy, jakie opony zabrać, żeby smarować łańcuch. Doradzili też, czego nie zabierać i czego nie robić bo i tak nie zdążę się tego nauczyć. Skręcili rowery, dokręcili śrubki i czujnym okiem sprawdzili wszystko, co zabierzemy ze sobą. No i jeszcze podstawowa zasada od nich: taśma izolacyjna i kreatywny umysł! Bez tego ani rusz!
Druga zasada: Naprawdę warto także mieć ze sobą zestaw narzędzi 😉 Nawet jeśli nie wiadomo, co z czym połączyć- to w przypadku awarii będziemy miały dostatecznie dużo czasu, żeby sprawdzić wszystkie klucze, imbusy i co tylko znajdziemy pod ręką.
Najważniejsze jednak, że pokazali, ze mania rowerowania to stan umysłu i jak będziemy chciały, to naprawimy wszystko i pojedziemy wszędzie! Podróżowanie to poznawanie nowych miejsc i ciekawych ludzi a moje podróżowanie zaczęło się już w Poznaniu! Dzięki chłopaki!

Wizowe przygody

Dzisiaj opowiemy, jak wyglądają nasze przygotowania od strony formalnej, czyli małe co nieco o zdobywaniu wiz.

Założyłyśmy sobie, że przed wyjazdem wyrobimy wizy do Uzbekistanu, Tadżykistanu i Chin. Pozostałe, czyli laotańską, wietnamską i kambodżańską, można otrzymać na granicy przy wjeździe, więc na razie nie zaprzątamy sobie nimi głowy. Zaś do Kirgistanu i Tajlandii wizy w ogóle nie są potrzebne, dzięki czemu już na starcie bardzo lubimy te kraje!

Na pierwszy ogień poszła wiza tadżycka – Tadżykistan nie ma w Polsce konsulatu, najbliższa placówka jest w Berlinie, więc bałyśmy się, że załatwienie wszystkich formalności zajmie nam dużo czasu. Jak się okazało, zupełnie bezpodstawnie. Wiza turystyczna na 30 dni kosztowała nas 50 euro, trzeba było wypełnić wniosek w dwóch kopiach (dostępny na stronie konsulatu w Berlinie), do tego zdjęcia, ksero paszportu, potwierdzenie zapłaty, i wio. Nasze dokumenty wysłałyśmy kurierem w środę. W poniedziałek zadzwoniłam zapytać, czy dotarły i czy wszystko z nimi ok. Mocno wątpiłam, że ktoś już się do nich dokopał, a w najlepszym wypadku spodziewałam się mnóstwa pytań i krytycznych uwag do wniosków. Tymczasem pan konsul stwierdził, że przecież już dawno dał nam wizy i dziwił się, czemu nikt nie przychodzi po paszporty. Na moje pytanie, czy konieczne jest upoważnienie aby ktoś nam je odebrał, stwierdził, że absolutnie nie, bo przecież nam ufają 🙂 Tak więc wizy gotowe w 3 dni robocze i zero problemów. Z wrażenia zapomniałam zapytać, czy dał nam pieczątkę z permitem na wjazd do GBAO, ale gdy dodzwoniłam się do konsulatu po raz kolejny, powiedziano mi, że jeśli przy odbiorze paszportów poprosimy o nią, przystawią bez problemu. Jak powiedzieli, tak zrobili. Wielkie dzięki dla Martyny za odebranie naszych paszportów!

Rozochocone tym sukcesem, postanowiłyśmy pozostać przy krajach radzieckich, i jako następną zdobyć wizę uzbecką. Tu dokumentów było już więcej – oprócz wniosków trzeba było okazać zaświadczenie z miejsca pracy, co nie jest takie proste jak jest się bezrobotnym (dzięki, Majkel!), no i zaproszenie – skorzystałyśmy z usług agencji Stantours (cena zaproszenia – 40$). Plus po 80$ opłaty wizowej dla konsulatu (ważne – konsul skarżył się, że bardzo często nie otrzymuje pełnej kwoty opłaty wizowej, dlatego jeśli ktoś ma w planach podróż do Uzbekistanu i opłatę wizy, niech zwróci uwagę, żeby koszty przelewu pokrywał płacący – czyli przelew typu OUR. Po co dostarczać trosk takiemu miłemu konsulowi). Znalezienie konsulatu nie było łatwe, zwłaszcza jeśli nie zna się Warszawy, udało mi się to po długich poszukiwaniach – placówka uzbecka nie ma nic wspólnego ze wschodnim przepychem i mieści się w domku szeregowcu, ambasada od frontu, konsulat od ogródka. Jak się okazało, znalezienie budynku było najtrudniejszym etapem misji, dalej poszło już z górki. Pan konsul po odbyciu ze mną przemiłej pogawędki przejrzał uważnie nasze zdjęcia, i stwierdził, że takim ładnym dziewczynom wiza należy się od ręki. Tak też uczynił 🙂

Jak się okazało, na tym nasze wizowe sukcesy się skończyły.

Wizę chińską zostawiłyśmy sobie na deser, i był to deser ciężkostrawny. Wybrałam się do konsulatu w Gdańsku (być może ten w Warszawie jest bardziej przyjazny). Konsul na wstępie odrzucił wnioski Agaty i Małgosi – stwierdził, że należy je składać osobiście. Ja, jak na fałszywą przyjaciółkę przystało, postanowiłam przepchnąć chociaż mój wniosek. Zostałam jednak szybko pokarana za egoizm – konsul z kwaśną miną kręcił głową, przeglądając moje dokumenty. Mruczał pod nosem „noł noł noł”. Nic nie pomogły lipne rezerwacje, na nic się zdały moje uśmiechy i błagania, na nic tłumaczenia, że nie mamy biletu lotniczego do Chin, bo wjedziemy z Kirgistanu, a kirgiskie marszrutki nie mają internetowych rezerwacji (o rowerach wolałam już nie wspominać, żeby do końca nie wybuchła mu głowa, już Ryga i Taszkient wystarczająco go rozzłościły). Nic nie pomogło. Nieubłagany konsul pokręcił głową jeszcze kilka razy, rzekł, że „too little documents, good bye” i tyle. Nauka z tego taka, że nie wszyscy konsulowie to mili mężczyźni, oraz aby nie ufać Chińczykom. Na domiar złego, z okazji świąt majowych konsulat robi sobie prawie dwa tygodnie wolnego. Więc, nie bacząc na nasze zasady, musimy skorzystać z pomocy pośrednika, który, mamy nadzieję, zdobędzie dla nas wizy w trybie ekspresowym. Trzymajcie kciuki!

Meteo kłamie a my wiemy swoje

Rowery rowery rowery….. Majówka się zaczęła a my czasu coraz mniej mamy, więc pedałujemy ile tylko możemy. Inwestujemy w masę 😉 no i rzeźbę, rzecz jasna 🙂 A że oprócz pedałowania jeszcze pracujemy i załatwiamy wszystko przed wyjazdem, jeździmy po okolicy. Zanim zaczniemy cudze chwalić, swoje poznamy. A jest co poznawać, bo wokół Poznania można się najeździć. Oprócz licznych tras rowerowych np. W Wielkopolskim Parku Narodowym, nad jeziorami, przez poligon wojskowy(kha!) i w okolicznych miasteczkach, jest także tzw. pierścień rowerowy dookoła Poznania, który łączy to wszystko. Kto będzie w okolicy, koniecznie niech wstąpi i przejedzie się chociaż kawałek, bo warto. My wybrałyśmy się w ten weekend na pierścień sprawdzić nowe rowery. Miało padać a skończyło się na kilku kroplach. Chmury wystraszyły słońce i innych rowerzystów, ale my wiedzieliśmy swoje (tak, jeszcze pedałujemy z chłopakami ;)). Wspierajmy polskie produkty i rozwój bo warto. Poznań know how i byle tak dalej!

DSC_1397

DSC_1387

DSC_1401DSC_1414

Jak naprawić rower?

To chyba jedno z najtrudniejszych zadań, jakie nas czeka w podróży. W Poznaniu pomogą nam chłopaki, ale w Azji będziemy musiały radzić sobie same. No ale do maja jeszcze- albo tylko! miesiąc, więc będziemy bawić sie przednio w warsztacie Rowerowni- ładne zabawki, prawda?

DSC_2162

CSC_2179

DSC_2153

DSC_2152DSC_2160

DSC_2158DSC_2150

DSC_2151

Novruz- it’s party time!

Po naszym- Europejskim – i mniej naszym- Chińskim Nowym Roku przyszedł czas na wiosnę…a z nią Novruz, czyli Perski Nowy Rok. Skoro za oknem ciągle zima, ogrzewając dzisiaj twarz na słońcu (przez okno rzecz jasna, wtedy nie czuć zimna- brrr) przeniosłam się na chwilę do Uzbekistanu, gdzie będziemy już za 47 dni ( odliczanie trwa…) i gdzie też obchodzi się Pierwszy Dzień Wiosny. Ale od początku! Novruz ze staroperskiego to dosłownie „nowy dzień”, który obchodzony jest w dniu równonocy wiosennej jako Nowy Rok. Kiedyś jako święto i okazja do złożenia hołdu królowi perskiemu,  po dziś dzień obchodzone jest od Iranu po różne byłe radzieckie stany do Indii. Święto tak się spodobało, że nawet zostało uznane za święto międzynarodowe przez ONZ. No jak już nawet ONZ to stwierdza, to nie może być inaczej. Swoją drogą, świetny czas na świętowanie – nie za zimno, nie za gorąco, wszystko się budzi do życia (nowy dzień przecież) to i ucztować trzeba 🙂 Jak dla mnie- bomba! Na czym to polega w Uzbekistanie? Tutaj niczym nie odbiega od naszych świąt- sprzątanie (podobno dużo i dokładnie- ma nawet swoją nazwę „hashar”), gotowanie i jedzenie. Podstawowym daniem jest Sumalak, czyli rozgotowane ziarna (hmmmm) Przede wszystkim jednak jest kolorowo, przyjemnie i imprezowo. Nie taki Uzbekistan straszny, prawda?  Teraz, jak już wszystko wiemy ( albo nam się wydaje:P ) to możemy już jechać. W maju już nikt nit będzie pamiętał o tym dniu, ale może chociaż uda nam się spróbować tej dziwnej, narodowej potrawy.

Wszystkie informacje są dostępne np tutaj: http://www.cit.tj/nawruz/azimntimur/index1.php?matn_zer=navruz_uzbekistan&lang=en&title=Navruz%20in%20Uzbekistan

A co u nas nowego?

Szczepimy się, leczymy, wizujemy i awizujemy. Małgosia się spinninguje, Ruda biega, ja- hmmmm- czekam na wiosnę- taka prawdziwą 🙂 Konkurs w Memoriale się zakończył i niestety, nie udało się wygrać. My cieszymy się bardzo, bo mimo braku reklamy, zdobyłyśmy 278 głosów, za co serdecznie wszystkim dziękujemy.Wygrały ciekawe projekty i mam nadzieje, że wygrana doda odwagi do  zrealizowania ich.

Pogadała z nami Kasia Jadaluk i opisała w Peronie 4. Rezultat można przeczytać tutaj:

http://www.peron4.pl/kobiety-na-rowery-bez-sensu-to-jest-siedziec-i-dlubac-w-nosie/

A że świat jest mały i Kasia to nasza kumpela, dzięki niej mamy też własne logo. Podoba się? Nam się podoba i dziękujemy pięknie. Jej chłopak- i nasz jeszcze lepszy kumpel- pojechał z Wichrem na koniec świata, coby na tm końcu świata pojeździć rowerem w zimnie i po lodzie. Nosy im nie odpadły, rowery wytrzymały a i zdjęcia ładne zrobili. Kto chce zobaczyć, niech kliknie tutaj, bo warto: http://www.facebook.com/media/set/?set=a.440415509375903.1073741826.380209708729817&type=1

Co trzy baby to nie dwie

Proszę Państwa, oto miś!

A raczej baba, czyli mamy zaszczyt przedstawić trzecia babę, która dołączy do naszego wyjazdu. Porządna, skromna, cicha i miła (czy nie?). Będzie wstawała skoro świt, pilnowała porządku i sprawdzała mapy. Gośka- bo o niej mowa- przejedzie z nami przez Pamir i zobaczy Żółtą Rzekę w Chinach a może i więcej 😉

Czytaj dalej

O początku

Blog powoli zaczyna nabierać kształtu.  Czyli nasz pomysł także zaczyna wchodzić w życie 🙂

Jeżeli ktoś tutaj trafił przypadkiem, to niech nie zwraca uwagi na zmiany – ciągle walczymy z tymi wirtualnymi wpisami i zapisami. Albo niech zwraca uwagę- jak będzie cenna i trafna, to uwzględnimy!

Czytaj dalej